Cztery dekady temu, wiosną 1974 roku, w Teatrze Współczesnym w Szczecinie odbyło się uroczyste wręczenie dyplomów absolwentom Wyższej Szkoły Morskiej. Na sali zasiedli studenci, wykładowcy, przedstawiciele lokalnych władz, rodzice. Było to wielkie wydarzenie, bo absolwenci byli pierwszym rocznikiem wyższej uczelni morskiej w Szczecinie.
W Szczecinie od 1963 roku funkcjonowała Państwowa Szkoła Morska, ale to do WSM od razu przylgnął przymiotnik „elitarna” chociażby z tego powodu, że było bardzo trudno do niej się dostać. W 1969 roku o jedno miejsce walczyło ośmiu kandydatów. Obowiązywały egzaminy wstępne: pisemne z matematyki i języka obcego oraz ustne z tych samych przedmiotów i fizyki. O przyjęciu decydowały wyniki egzaminów. Zdawać je musieli także ci, którzy studiowali na politechnice i postanowili zmienić uczelnię.
– WSM była oknem na świat, dawała możliwość wyjazdu bez paszportu, a wtedy mieli go nieliczni – mówi kpt. Andrzej Podlasiński, wcześniej student PS. – Już po rejsie kandydackim na „Darze Pomorza”, po pierwszym zawinięciu do zagranicznego portu, wiedziałem, że dobrze wybrałem. Studia w WSM oznaczały barwne życie i ciekawą pracę po ich ukończeniu.
– Z tym barwnym życiem to może przesada – uważa Marek Czaja. – Uczelnia była skoszarowana, mieszkaliśmy w internacie, nawet ci, którzy mieli rodziny w Szczecinie. Dopiero na czwartym roku mogliśmy mieszkać poza nim.
A w internacie obowiązywały określone zasady. Pobudka o szóstej, ścielenie łóżek, gimnastyka, śniadanie. Dzwonek odmierzał lekcyjne godziny i przerwy. Po południu nauka pod okiem instruktorów, wieczorem czas wolny. Do wyboru był ping-pong, sala gimnastyczna lub czarno-biały telewizor w świetlicy. Dzień kończył się wieczornym apelem. Obecność obowiązkowa. Wyjścia na miasto? Trzy razy w tygodniu i trzeba było na nie zasłużyć. „BW” – czyli bez wyjścia było bardzo dotkliwą karą. Rzecz jasna wychodziło się w mundurkach, a przed wyjściem sprawdzano ich czystość, wyprasowanie, jak również czystość butów, w ogóle wymagano od studenta schludnego wyglądu, stosownego zachowania i szacunku dla munduru. Uczono ich musztry, obowiązkowe było studium wojskowe.
Ze studenckiego okresu najmilej wspominają Aleksandra Walczaka, dziekana Wydziału Nawigacyjnego, wykładowców: Kazimierza Brańkę, Jerzego Kabacińskiego, Stanisława Klekowskiego, Henryka Wysockiego i opiekuna roku Macieja Tarchalskiego.
Praktyki morskie odbywali na szkolnych statkach: „Azymut” i „Nawigator”. Nazywano je „rzygaczami” dlatego, że na nich każdy przechodził chorobę morską, nie było mocnych. Absolwenci zapamiętali też półroczny rejs na statku „Hutnik”, szczególnie bardzo silny, zimowy sztorm na Atlantyku. Potem, w zawodowym życiu takich sztormów, a nawet silniejszych mieli dziesiątki, ale ten był pierwszy, który dał im w kość. Był swego rodzaju sprawdzianem. Wcześniej taką szkołą życia, przygodą był ponad trzymiesięczny rejs na żaglowcu „Dar Pomorza”. Odbyli go jako studenci drugiego roku. Ktoś trafnie określił: „Wypłynęli chłopcy, wrócili mężczyźni”.
– To rzeczywiście była przygoda życia – przyznaje Jacek Trojanowski, kpt. żeglugi śródlądowej, pracownik naukowo-dydaktyczny Akademii Morskiej. – Na żaglowcu nauka, wachty, obowiązki załogantów i piękne, kolorowe porty. Dover, Kadyks, Dubrownik, Neapol, Gibraltar, Wyspy Kanaryjskie, Antwerpia, Ystad. Dla mnie ten rejs miał szczególne znaczenie, ponieważ w niemalże identycznym, ale w 1938 roku na żaglowcu „Iskra”, uczestniczył mój ojciec. Pamiętałem jego opowieści. Może dlatego z każdego mojego portu wysyłałam do rodziców pocztówki i długie listy z opisami wrażeń. Koperty były ozdobione pieczątką żaglowca. Te pieczątki robiliśmy sami z kawałków linoleum. Cieszę się, że te listy przetrwały, są niezwykłą pamiątką.
Tamten rejs to było też zderzenie szarej polskiej rzeczywistości z innym światem. Kolorowym, często egzotycznym, znanym z lekcji geografii, pełnym wszelakiego dobra. Niestety, niedostępnego. Ich dodatek dewizowy był żałośnie skromny. Dostawali raptem po 10 centów dziennie. Dlatego w pierwszych portach na coca-colę mogli sobie tylko popatrzeć…
W dniu otrzymania dyplomów, wieczorem w „Kaskadzie”, słynnym wówczas szczecińskim lokalu gastronomicznym, odbył się bal absolwentów. WSM zapoczątkowała modę na takie bale w „Kaskadzie”. Dyplomy otrzymało: 33 absolwentów wydziału nawigacyjnego, 41 –mechanicznego i 20 – wydziału połowów morskich. Byli też absolwenci studiów zaocznych: 27 nawigatorów, 8 mechaników.
Różnie potoczyły się losy zawodowe pierwszego rocznika WSM. Obowiązywał nakaz pracy, więc z zatrudnieniem nie mieli problemów. Trafiali na statki PŻM, PLO, Chipolbroku, na trawlery Odry, Gryfa, Dalmoru. Zdecydowana większość wytrwała w Pływaniu. Kapitan Wiesław Pietraszkiewicz 22 lata pracował na trawlerach Odry, był na prawie wszystkich łowiskach świata. Teraz dowodzi masowcami armatorów angielskich i niemieckich. Jacek Trojanowski po kilku latach zrezygnował z pływania, pracował na lądzie, zajął się dydaktyką, ale jego największą pasją jest pasażerska żegluga śródlądowa. Od kilku lat dowodzi rzecznymi statkami pasażerskimi. Starszy mechanik Tadeusz Hundert w marcu wypłynął w kolejny rejs. Pracuje na specjalistycznym statku przewożącym ładunki wielkogabarytowe. Od 1990 roku pływa na statkach zagranicznych armatorów. Ich przekrój jest imponujący: masowce (150 tys. DWT) i jeszcze większe zbiornikowce (350 tys. DWT), statki OBO, chłodniowce, jednostki obsługujące wieże wiertnicze, pływające wieże wiertnicze. Prawie rok pracował w singapurskiej stoczni przy przebudowie takiego statku. Ryszard Panasiuk od najmłodszych lat marzył o pływaniu. Chciał być nawigatorem, ale rodzice doradzili taki zawód, który mógłby też wykonywać na lądzie. Został mechanikiem. Pływał na statkach PLO, najczęściej na linii afrykańskiej. Długie rejsy, długie postoje na redach. Po dziesięciu latach zrezygnował. Zdecydował się na własny biznes. Otworzył pierwszą Agencję Ochrony Gemini. Uważa, że WSM wpajając pewne zasady do takich decyzji też przygotowywała. Kpt.ż.w. Jerzy Hajduk był bardzo dobrym studentem i już na IV roku został zatrudniony w WSM, a studia ukończył z najwyższą lokatą. Obecnie jest dziekanem Wydziału Nawigacyjnego Akademii Morskiej. Marek Czaja na początku lat 90. wycofał się z zawodowego pływania na statkach handlowych. Od 20 lat jest komandorem SEJK Pogoń w Szczecinie. Konsekwentnie zamienia ją w jedną z największych i najnowocześniejszych marin w Polsce. Kpt. Andrzej Podlasiński też zostawił pływanie. W ostatnich latach jego pasją stał się Klaster Morski.
Dziesięć lat temu grupka absolwentów pierwszego rocznika założyła Klub Absolwentów WSM. Mają specjalny znaczek klubowy, utrzymują z sobą kontakt, organizują spotkania. 16 maja br., w murach uczelni planują uroczyste, jubileuszowe spotkanie absolwentów pierwszego rocznika.
Krystyna Pohl