Portal informacyjny dla polskich marynarzy

Andrzej Żarnoch – człowiek, który kochał statki

ANDRZEJ  ŻARNOCH – CZŁOWIEK, KTÓRY KOCHAŁ STATKI

         „Pan Bóg zatroszczył się o statki już przy tworzeniu świata – rozmieszczając surowce z dala od centrów konsumpcji i pokrywając wodą  dwie trzecie kuli ziemskie”.

12-1To było ulubione motto Andrzeja Żarnocha, konstruktora statków, szefa stoczniowego biura sprzedaży i marketingu, współtwórcy  największych sukcesów Stoczni Szczecińskiej. Odszedł nagle. Zmarł 25 kwietnia 2022 roku, w wieku 84 lat. Dla przyjaciół to był szok. No, bo przecież za parę dni mieli mieć tradycyjne, comiesięczne spotkanie, a w czerwcu planowali kolejny spływ kajakowy.

Mówiono o nim człowiek – orkiestra. Jego wizytówki były na biurkach   najbardziej liczących się  armatorów na świecie. Dla nich przez wiele lat Stocznia Szczecińska to Andrzej Żarnoch. Rzeczywiście kochał statki. Nie znałam nikogo, kto z taką pasją i radością opowiadałby o statkach. Mógł o nich mówić godzinami, ale o sobie króciutko, góra pięć minut.

Urodził się  w 1938 roku w Grudziądzu, do szkoły chodził w Bydgoszczy. Był absolwentem Wydziału Budownictwa Okrętowego Politechniki Gdańskiej. Do Szczecina przyjechał zaraz po studiach w 1961 roku. „Trafiłem do Stoczni Szczecińskiej  w momencie, gdy brakowało w niej inżynierów  budownictwa okrętowego – mówił.  – Rozpocząłem pracę w Centralnym Biurze Konstrukcji Okrętowych. Jego szefem był wówczas Lesław Górniewicz, wcześniej nauczyciel akademicki Politechniki Gdańskiej. On wśród nas studentów bardzo tę stocznię  propagował i to pod jego wpływem sześciu z naszego rocznika przyjechało do Szczecina”.

W roku 1974 został głównym projektantem i koordynatorem prac projektowych. Między innymi uczestniczył w projektowaniu serii specjalistycznych statków meteorologicznych.  Ale prawdziwym  stoczniowym hitem okazały się dwa rodzaje statków, których był głównym projektantem. Były to statki szkolno- towarowe i promy pasażersko-samochodowe.

„Statki szkolno-towarowe oznaczone symbolem budowy B-80, to pierwsze tego typu jednostki w historii  przemysłu okrętowego – opowiadał. – Miały miejsca dla 180 studentów, kilkunastu wykładowców i prawie 50 osób załogi. Ponieważ te statki w czasie normalnej eksploatacji miały także służyć  praktycznej nauce zawodu, były na nich zdublowane urządzenia i pomieszczenia. Miały po dwie siłownie okrętowe, dwie kabiny radiooficera i od dwóch aż do sześciu mostków nawigacyjnych. Były więc swego rodzaju pływającymi uczelniami morskimi. Gdy wchodziły do eksploatacji były największymi i najnowocześniejszymi tego typu jednostkami na świecie. Powstało ich trzynaście w sześciu wersjach podyktowanych wymaganiami armatorów zagranicznych i krajowych”.

„Pomerania” – pierwszy morski prom pasażersko – samochodowy w historii polskiego przemysłu okrętowego został zaprojektowany i zbudowany w Stoczni Szczecińskiej. Głównym projektantem „Pomeranii” i kolejnych promów oznaczonych symbolem budowy B-490  był Andrzej Żarnoch.

„W latach 70. budowa promów była domeną Skandynawów. Podjęcie jej przez polską stocznię stało się niemalże sensacją na europejskim rynku okrętowym – wspominał. – Było to dla nas wyzwanie pod każdym względem i mieliśmy tego świadomość. Bardzo nam na tej inwestycji zależało i podchodziliśmy do niej bardzo emocjonalnie. I mimo, że łatwo nie mieliśmy zakończyła się ona sukcesem. Ten prom i siostrzana „Silesia” stały się wizytówką stoczni…”

„Pomeranię” i „Silesię” odebrała Polska Żegluga Bałtycka, a trzy kolejne promy B-490 trafiły do armatorów tureckich.

12-Żarnoch 1Lata 70. zeszłego wieku uchodzą za najciekawsze w historii Stoczni Szczecińskiej. Pochylnie opuszczały niezwykle  interesujące i różnorodne statki.

„Było to możliwe, ponieważ  miałem czworo wybitnie utalentowanych stoczniowych projektantów – powtarzał z dumą  dr Jerzy Piskorz–Nałęcki, który był w tamtych latach szefem stoczniowego Biura  Projektowo-Konstrukcyjnego.

– Całą czwórkę powołałem na stanowiska samodzielnych projektantów. Wszyscy osiągnęli  wielkie sukcesy. Andrzej Żarnoch zaprojektował pierwsze polskie  promy i unikatowe  statki szkolno –towarowe, Andrzej Śliwczyński – serię udanych masowców i prom olimpijski, Krzysztof Kapuścik został projektantem chemikaliowców i zbiornikowców, a Marek Nowak zasłynął jako projektant kontenerowców”.

W latach 1981-84 Andrzej Żarnoch pracował jako konstruktor i konsultant w indyjskiej stoczni Hindustan Shipyard w Visakhapatnam. Po powrocie do Szczecina pełnił funkcję generalnego projektanta. W roku 1988 został szefem handlowym Stoczni Szczecińskiej. Na początku lat 90. stworzył w stoczni biuro sprzedaży i marketingu, którym sam kierował.

– W 1993 roku rozpocząłem pracę  w tym biurze i to była moja najlepsza decyzja – przyznaje Piotr Gumowski. – Poznałem Andrzeja Żarnocha,  absolutnie niezwykłego człowieka, który był moim szefem. Wymagającym, ale jednocześnie wspierającym, empatycznym.  Tytan pracy, gigantyczna wiedza na temat konstrukcji statków, perfekcyjna znajomość angielskiego. Ujmujący sposób bycia, ale w negocjacjach stanowczość i konsekwencja. Miał fantastyczne wystąpienia publiczne, zero tremy. Na pytania odpowiadał w sposób prosty, łatwy, komunikatywny. Któregoś razu w „Lloyd List” ukazał się artykuł o Andrzeju zatytułowany „Guru Stoczni Szczecińskiej”. Nie było w tym przesady, bo Andrzej był jednym z filarów stoczni i współtwórcą jej sukcesów.

– Całe  moje zawodowe życie w stoczni było związane z Andrzejem – mówi Marek Nowak, projektant kontenerowców. – On negocjował i podpisywał kontrakty na kontenerowce, które ja projektowałem.  Pamiętam rok 1992, Cypr. Z dwoma niemieckimi armatorami został podpisany kontrakt na budowę sześciu kontenerowców typu B-186. Negocjacje genialnie, wręcz po mistrzowsku  prowadził z nimi Andrzej Żarnoch. A były to negocjacje trudne, pełne emocji. Negocjacje  typu być lub nie być stoczni. Potem wielokrotnie widziałem go  w trakcie kontraktowych negocjacji z różnymi armatorami w Niemczech, Chile, RPA. U  armatorów budził podziw i szacunek wiedzą na temat konstrukcji statków, a także znajomością prawa. Wielokrotnie uczestniczyliśmy na targach okrętowych w różnych miastach świata. Każdemu kto się zjawił na stoisku Stoczni Szczecińskiej od razu pokazywał modele, opowiadał o naszych statkach, możliwościach produkcyjnych zawsze z wielkim entuzjazmem, uśmiechem, pasją…

12-Z matką chrzestną Cliper Facon Stephanie SangmannKtóregoś roku na targach Newa w Petersburgu firma DHL nie dostarczyła wcześniej wysłanych modeli statków. Andrzej obkleił ściany stoiska papierem, napisał, że tu miały stać modele statków. Ale brak tych modeli nie przeszkodził mu w słownej, barwnej prezentacji statków. Był nie tylko tłum odwiedzających, ale stoisko otrzymało jeszcze nagrodę specjalną.

Miał opinię jednego z najskuteczniejszych w Polsce specjalistów w sprzedaży statków. Aczkolwiek on sam  mówił z przekorą: „Ja tylko stawiam kropkę nad „i”, bo prawdziwy marketing robi nasze biuro konstrukcyjne projektując statki o parametrach lepszych od konkurencji. Marketing robi dział produkcji budując te statki dobrze i szybko.”

– Andrzej był genialny pod każdym względem – mówi Krzysztof Kapuścik, projektant chemikaliowców i zbiornikowców. – Każdy kto go znał był pod jego urokiem. W sprawach marketingu był mistrzem. Doskonale łączył bogatą wiedzę techniczną z prawno-handlową.  Armatorzy go bardzo szanowali. Słowo Andrzeja znaczyło więcej niż podpisy i pieczątki. Znajomość z niektórymi armatorami, jak chociażby z Danem Odfjellem przerodziła się w przyjaźń i trwała do dziś.

– W biurze sprzedaży i marketingu pracowałem od roku 1992 – mówi Roman Olszanowski. – Andrzej Żarnoch był znakomitym szefem, wymagającym, ale sprawiedliwym, doceniającym pracę zespołową.  Dopingował nas do poszerzania wiedzy. Sam w małym palcu miał znajomość konstrukcji statków i w bardzo krótkim czasie zdobył wiedzę prawniczą i finansową, którą uważał za  niezbędną w negocjacjach kontraktowych. Pamiętam takie wydarzenie. W Londynie podpisujemy kontrakt na budowę dla Amerykanów  wyjątkowego statku nazwanego roboczo statkiem muzeum. Przyjechali dość liczną grupą, w składzie mieli aż trzech prawników. Po kilkugodzinnych negocjacjach kontrakt został podpisany i spotkaliśmy się na kolacji. I wtedy jeden z prawników wzniósł toast: „Za najlepszego prawnika w naszym gronie, czyli za Andrzeja Żarnocha”.  To było coś, ale taki był Andrzej – profesjonalista i perfekcjonista w każdym calu. Takim go znali i pamiętali  armatorzy. Kiedy powstała Stocznia Szczecińska Nowa trzeba było zawrzeć nowe kontrakty. Jeździłem na rozmowy do Hamburga. A tam pierwsze pytanie zawsze dotyczyło Andrzeja – czy będzie w tej nowej stoczni. Dla armatorów był gwarantem profesjonalnych negocjacji a potem realizacji kontraktu.

Pod koniec 2002 roku w jednym z wywiadów Andrzej Żarnoch powiedział „Dla nowej stoczni są ważne trzy rzeczy: pewny dostęp do finansowania, zbudowanie skutecznej, efektywnej i oszczędnej struktury oraz zaufanie kupujących…” Niestety, nie wszystkie z tych warunków zostały spełnione …

Maria Kuzyk ponad czterdzieści lat pracowała w stoczni, przez dwanaście była sekretarką Andrzeja Żarnocha. – Był najlepszym szefem jakiego miałam. Był wspaniałym, dobrym, uczciwym i niezwykle skromnym człowiekiem, wielkim erudytą. Kochał to co robił, kochał statki, zaraził nas swoją pasją. To dzięki niemu ten nasz kilkuosobowy marketing tworzył taką zgraną drużynę.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAIzabella Matuszczak od roku 2002 pracowała w dziale marketingu Stoczni Szczecińskiej Nowa, w którym Andrzej Żarnoch był szefem. – Dla mnie to zaszczyt, że go poznałam i z nim pracowałam. Rzeczywiście był tytanem pracy i wstyd nam było pracować mniej. Każdy starał się jak najlepiej wywiązać ze swoich zadań. Zawsze przychodził przed ósmą, dzień zaczynał od lektury zagranicznej prasy branżowej. Musiał być na bieżąco. Umiał słuchać i umiał opowiadać. Oprócz pracy i statków miał jeszcze kilka innych pasji i zainteresowań. Był fanem… Jamesa Bonda. Miał całą kolekcję filmów z agentem 007, niektóre oglądał po kilka razy. Nie mógł się doczekać tego najnowszego i z radością go obejrzał. Był też fanem ballad Wysockiego i pasjonatem historii, szczególnie interesował go okres drugiej wojny światowej. Uwielbiał książki i one były dla niego zawsze najlepszym prezentem. Po upadku stoczni każdy z nas poszedł swoją drogą, ale przyjaźnie zostały. Nasza marketingowa grupa plus Krzyś Kapuścik cały czas regularnie się spotykała.

Ja Andrzeja Żarnocha poznałam w roku 1995. Kiedy zlikwidowano tygodnik „Morze i Ziemia” wróciłam do „Głosu Szczecińskiego”, do działu morskiego. A tam od kierownika, Andrzeja Babińskiego usłyszałam, że teraz najważniejsza jest stocznia, bo tam dużo się dzieje, dużo buduje i niemalże co tydzień jest wodowanie. I ja będę na te wodowania chodzić i je opisywać, a także pisać o statkach, o ludziach którzy je projektują i budują. Jęknęłam przerażona, bo przemysł stoczniowy nie był wówczas moją mocną stroną. Szybko musiałam wielu rzeczy się nauczyć. I jedną z osób, które mi w tym pomogły był właśnie Andrzej Żarnoch. Mnie też się udzieliła jego fascynacja statkami. Podziwiałam wspaniałe jednostki, które opuszczały pochylnię, a potem stocznię i już do Szczecina nie wracały. Proponowałam panu Andrzejowi, aby ocalić je od zapomnienia i wydać serię widokówek, może specjalne kalendarze, albumy. Kiwał głową przyznając, że pomysł jest dobry. Aż któregoś dnia usłyszałam od niego propozycję napisania książki o chemikaliowcach, które stocznia przez trzy dekady budowała dla norweskiego armatora Odfjella.  I tak powstała monografia „Szczecińskie chemikaliowce” . A w ślad za nią dwie kolejne o kontenerowcach i promach, bo jak podkreślał pan Andrzej,  były to ważne statki w stoczniowej historii i trzeba o nich pamiętać…

***

Przyjaciele Andrzeja Żarnocha zamierzają powołać fundację jego imienia. Miałaby ona honorować szczególnie uzdolnionych młodych projektantów statków.

Krystyna Pohl

 

 

Skomentuj artykuł