Portal informacyjny dla polskich marynarzy

Historie nieznane. Ryzykowny rejs

W 1967 roku Polska Żegluga Morska zainaugurowała połączenie pasażersko-towarowe pomiędzy Świnoujściem a szwedzkim portem w Ystad. Pierwszym własnym promem, który obsługiwał tę linię był m/f „Gryf”.

Z promem „Gryf” związane jest bardzo dramatyczne, choć zapomniane już wydarzenie. Opowiada o nim ówczesny dowódca statku kpt. ż. w. ZBIGNIEW SAK.

– Pewnego razu gdy staliśmy w Ystad i szykowaliśmy się już do wyjścia w morze, zadzwonił telefon. Poinformowano mnie, że jedna z gazet, Urząd Celny oraz szwedzka policja otrzymali jednocześnie wiadomość, iż na promie „Gryf” jest podłożona bomba. Miała ona wybuchnąć o godzinie 3.30, czyli akurat w momencie gdy prom miał znaleźć się na środku Bałtyku.

Policjant, który przyszedł na prom, oświadczył, iż otrzymał instrukcję z Trelleborga nakazującą ewakuację wszystkich 350 pasażerów, 80 samochodów osobowych i 15 lor. Było to 30 czerwca, a więc początek sezonu wakacyjnego i prom miał pełne obłożenie. Odwołanie lub znaczne opóźnienie tego rejsu miałoby fatalne skutki dla linii i armatora. Zadzwoniłem więc do ambasadora Polski w Szwecji. Dzięki jego interwencji po chwili miałem telefon od ministra spraw wewnętrznych Szwecji. Jego przekaz był krótki: – Jeśli tak bardzo upiera się pan, żeby wyjść morze, to może pan wyjść – powiedział do mnie. – Ale jeżeli spadnie choć włos z głowy jednemu ze szwedzkich obywateli, zostanie pan w szwedzkim więzieniu na długie lata.

Przez GPK (Graniczną Placówkę Kontrolną) poprosiłem o szybką pomoc. Nie miałem możliwości powiadomienia bezpośredniego kogokolwiek w Polsce, bez używania jakiegoś ukrytego kodu. Gdyby bowiem pasażerowie dowiedzieli się o sprawie, wybuchłaby panika. GPK powiadomiła polskie służby bezpieczeństwa, Straż Graniczną oraz samego armatora. Poprosiłem też o to, by dwa ścigacze wyszły ze Świnoujścia na pełne morze i gdzieś w bezpiecznej odległości, tak by nie rodzić podejrzeń, płynęły obok promu. Do Świnoujścia, gdy prom już będzie wchodził do portu, poprosiłem o kuter ratowniczy i straż pożarną. Później przekonałem się, że wszystko to zorganizowane zostało perfekcyjnie.

Wyszliśmy więc w morze. Byłem oczywiście mocno zdenerwowany i o chwili snu nie było nawet mowy. Pech chciał, że akurat w okolicach godziny trzeciej poczułem nagłą potrzebę fizjologiczną. Ale pomyślałem sobie: jak to będzie wyglądać, jeśli wybuchnie bomba, a kapitan będzie bez spodni? Ostatkiem siły woli więc się powstrzymałem. Minęła jednak 3.30 i nic się nie stało. Przyszliśmy do Świnoujścia, a tam czekali już saperzy. Pasażerów wyrzuciliśmy z promu w 15 minut i rozpoczęło się przeszukiwanie statku. Bomby nie znaleziono.

Po dłuższym czasie okazało się, że informację o bombie na polskim promie przekazała ambasada NRD w Szwecji. Wiedząc o rozpoczynających się wakacjach, Niemcy chcieli za wszelką cenę zakłócić pracę na polsko-szwedzkiej linii pasażerskiej, a poprzez rozgłos o zdarzeniu w mediach zepsuć cały sezon armatorowi.

Za to, że pomimo zagrożeniu wybuchem bomby zdecydowałem się wyjść w morze, otrzymałem trzy podziękowania. Z pierwszymi dowodami wdzięczności spotkałem się ze strony Szwedów. Kiedy następnym razem przypłynąłem do Ystad, na nabrzeżu czekała już cała świta z burmistrzem na czele. Na pokładzie promu odbyła się sesja rady miejskiej, podczas której nadano mi honorowe obywatelstwo miasta Ystad i zapewniono o dozgonnej przyjaźni.

Burmistrz Ystad Eric Anderson przesłał również list do armatora. Czytamy w nim m.in. „Około godziny 11 dnia 30 czerwca zgłoszono anonimowo do redakcji gazety w Ystad, że na pokładzie m/s Gryf podłożono bombę i że statek zostanie wysadzony w powietrze podczas podróży do Świnoujścia. Dowódca statku kapitan Zbigniew Sak został o tym powiadomiony i policja zaleciła ewakuację statku i przeprowadzenie poszukiwań. Kapitan Sak poprosił o czas do namysłu. Po krótkiej chwili zdecydował, by nie alarmować pasażerów i wypłynąć o północy zgodnie z rozkładem. W przypadku ewakuacji statku powstałaby poważna szkoda dla połączenia promowego. Wszystkie dzienniki pisałyby o tym wypadku pod wielkimi nagłówkami. Spotkaliśmy się następnego wieczoru. Zastałem kapitana Saka bardzo zmęczonego. Całą noc spędził bowiem na mostku. Jestem przekonany, że jego ocena sytuacji była właściwa. Ocena błędna spowodowałaby olbrzymie ujemne konsekwencje dla połączenia promowego” – napisał Eric Anderson.

Drugie podziękowania spotkały mnie z zupełnie nieoczekiwanej strony: polskiej Służby Bezpieczeństwa. Z SB dostałem telefon w kilka dni po szwedzkim incydencie. Poproszono mnie o odwiedzenie ich biura. Nie znałem jeszcze wtedy celu wizyty, więc zapytałem tylko, czy mam wziąć ze sobą szczoteczkę. Odpowiedziano mi bez humoru: – Nie, tylko mundur. Kiedy wszedłem do biura SB, czekało już na mnie kilka osób z gratulacjami. Dla nich wyjście w morze z potencjalną bombą na pokładzie było już nie tylko odwagą, ale prawdziwym szaleństwem. Z drugiej strony, powiedzieli mi, że doskonale rozumieli mój dylemat: jeśli zatrzymałbym prom, a saperzy nic by nie znaleźli, naraziłbym armatora na straty, a siebie na konsekwencje dyscyplinarne. Gdyby jednak bomba wybuchła, poszedłbym do więzienia. Na koniec wizyty w SB wszyscy uścisnęli mi dłoń.

Trzecie podziękowanie – dla mnie szczególnie ważne – otrzymałem od dyrektora naczelnego PŻM Ryszarda Kargera. Dostałem od niego list, w którym obok gratulacji znalazło się takie zdanie: „Jako Kapitan dorobiłeś się, oprócz wielu sympatycznych w pełni zasłużonych przymiotników, jeszcze jednego: »Bombowy Kapitan«. To brzmi dumnie…” 

 

Skomentuj artykuł