Portal informacyjny dla polskich marynarzy

Morskie tradycje i przesądy

Człowiek żeglujący od najdawniejszych czasów po morzach i oceanach był bezradny wobec groźnych sił przyrody. Uzależniony od zjawisk żywiołu poddawał się łatwo magii zjawisk nadprzyrodzonych. Wywierały one duży wpływ na mentalność ówczesnych ludzi morza – ludzi przeważnie niewykształconych, prostych, często naiwnych.

Ukierunkowały one obyczajowość wielu pokoleń żeglarzy i marynarzy, a niektóre z nich przetrwały do czasów współczesnych w formie legend czy przesądów. Wiele też legend żeglarskich powstało w oparciu o mitologię grecką. Opowiadają one o dziwnych stworach morskich, o legendarnych krainach, o duchach morskich i temu podobnych zjawiskach.

Jedna z najstarszych legend, która przetrwała do dzisiaj jest legenda o krainie „Amazonek”. Głosi ona, że już starożytni greccy żeglarze mieli przeświadczenie o istnieniu „krainy kobiet”, którą lokalizowali gdzieś nad Morzem Czarnym.

Średniowieczni marynarze twierdzili natomiast, że ojczyzną wojowniczych kobiet jest północna część Zatoki Botnickiej na Bałtyku. W miarę odkrywania nowych lądów i mórz tę legendarną krainę umieszczano w różnych mniej dostępnych zakątkach świata.

Ulubionym tematem żeglarskich opowieści były w wiekach średnich potwory morskie i demony, z którymi śmiałym podróżnikom przyszło się spotkać w dalekich wyprawach. Do najczęściej spotykanych należały diabły morskie, syreny – kobiety z rybim ogonem zamiast nóg, ryby przyssawki, węże morskie i temu podobne potwory. W miarę dalszych odkryć naukowych, legendy o potworach morskich traciły na sile i znaczeniu. Zastąpiono je natomiast opowieściami o górach magnetycznych, Grochowych Wyspach, zaczarowanych wyspach, o Latającym Holendrze czy ogniach św. Elma.

W pewnym okresie wśród marynarzy i żeglarzy krążył najbardziej popularny przesąd o „Jonaszu”. Istniał też przesąd o wyrzucaniu za burtę nowych butów i to koniecznie rzucanych przez lewe ramię, w celu uspokojenia długotrwałego sztormu i wzburzonego morza.

Odwrotnie istnieje też przesąd o wyrzucaniu za burtę starych, używanych butów w celu wywołania wiatru, a dotyczyło to szczególnie statków żaglowych czy jachtów, których ruch uzależniony jest tylko od wiatru. Niekiedy marynarze wbijali swoje żeglarskie noże w drewniane maszty rękojeścią skierowaną w kierunku, z którego powinien nadejść wiatr.

Dla zapewnienia jachtowi pomyślnych wiatrów dobrze jest, aby kobiety wstępujące na pokład jachtu podrapały paznokciem podstawy masztu. Współczesne kobiety często nie wierzą w przesądy, jednak chętnie godzą się na uczynienie zadość morskiemu zwyczajowi. Z doświadczenia wielu żeglarzy wiem, że ta metoda jest skuteczna i przynosi pożądany efekt pod warunkiem, że drapiąca osoba jest dziewicą.

Niegdyś gwizdanie na pokładzie statku, szczególnie żaglowego w czasie sztormowej pogody, uchodziło za poważne przewinienie, a gwiżdżącego karano umieszczeniem go na rei, gdzie pozostawał do końca wachty. Wskazane było natomiast gwizdanie, szczególnie na żaglowcach wtedy, gdy wiatru nie było. Wierzono bowiem, iż tym sposobem się go wywoła. Etyka marynarska do dnia dzisiejszego zabrania gwizdania na pokładzie – oczywiście dopuszcza się sygnały wykonywane gwizdkiem służbowym.

Do dnia dzisiejszego utrzymuje się przesąd wśród niektórych marynarzy, szczególnie starszego pokolenia, że obecność kobiet na statku przynosi rzekomo nieszczęście załodze i samemu statkowi. Tłumaczy się to tym, że marynarze utożsamiają statek z kobietą. Anglicy nawet określają statek jako „ona” (she). Sądzono, że statek może być zazdrosny o inną kobietę i może okazać swój gniew. Jakże mocno zmieniły się poglądy w tej dziedzinie. Dziś kobiety nie tylko podróżują statkami, lecz także pełnią na nich funkcje zawodowe, nie wyłączając funkcji kapitana.

Widoczną pozostałością przesądów i wierzeń żeglarskich są pięknie rzeźbione i ozdobnie malowane galiony na dziobach żaglowców, wyobrażające urocze i piękne niekiedy niewiasty, smoki, potwory morskie, syreny lub herby, czy popiersia patronów żaglowca.

Można mniemać, że opowiadanie wstrząsających historii o potworach morskich wypełniało żeglarzom i marynarzom wolny czas w długich podróżach, działając na ich wyobraźnię. Opowiadaniami takimi świadomie niekiedy straszono początkujących ludzi morza lub pasażerów. Strach wzrastał ku uciesze starych wilków morskich, potęgując ich odporność i bojowość w oczach nieco przerażonych słuchaczy. Mimo postępu wiedzy i techniki, w dalszym ciągu marynarze straszą się wzajemnie, żeglując w tak zwanym Trójkącie Bermudzkim.

Niektóre z dawnych przesądów trudne są do wytłumaczenia. Księga przesądów żeglarskich mówi przykładowo, iż spotkanie na lądzie przez marynarza kobiety z pustym wiadrem przyniesie mu nieszczęście. Natomiast spotkanie dziewczyny niosącej wiadro wypełnione wodą zapewni mu trwałe szczęście. Jeżeli marynarz spotka duchownego uważa się to za szczególny omen. Jeżeli jednak ów duchowny minie marynarza idącego w tym samym kierunku oznacza to nieszczęście.

Żeglarze hiszpańscy najchętniej wyruszają na morze w piątek, a to z powodu, że w piątek, a dokładniej 3 sierpnia 1492 roku Krzysztof Kolumb wypłynął w swój odkrywczy rejs przez Atlantyk, który zakończył się sukcesem – dotarciem do brzegów Ameryki.

Żeglarze Wschodu uważają piątek za niefortunny dzień rozpoczynania podróży morskiej, a to z powodu, że piątek stanowi dzień obrzędów religijnych. Przesąd ten przeniósł się też do Europy. W wielu stoczniach, na wszelki wypadek, jeżeli to jest możliwe, nie wodują statku w piątek. Kapitanowie nawet dużych statków, wolą rozpoczynać podróż w innym dniu tygodnia niż w piątek.

Marynarze anglosascy uważają, że feralne dni do rozpoczęcia podróży to 2 lutego, 31 grudnia, pierwszy poniedziałek kwietnia i drugi poniedziałek maja. W tych dniach, jak mówi Biblia, ludzkość nawiedziły różne kataklizmy.

Dawni marynarze uważali za niepożądane mieć na pokładzie rzeczy „kudłate”, zwłaszcza futra, wierząc, że przynoszą one nieszczęście. Rzeczy natomiast pierzaste przeciwnie traktowano jako szczęśliwe. Z tego można wysnuć wniosek, dlaczego na dawnych żaglowcach załogi chętnie ze sobą woziły papugi.

Marynarze i dawni żeglarze nie uznawali też trącania się kieliszkami przy spełnianiu toastów. Wierzyli, że przeciągły dźwięk szkła może oznaczać dla marynarza nieszczęście.

Dzwony okrętowe, które pojawiły się na żaglowcach w XIII wieku, służyły początkowo przede wszystkim do odstraszania wszelkiego rodzaju duchów i demonów morskich. Dopiero później przypadło im kilka bardziej prozaicznych zadań, jak wydzwanianie zmian wacht morskich – wzywanie załogi do nagłych manewrów żaglami, ostrzeganie załogi w razie pożaru i wreszcie jako sygnał płynącego żaglowca we mgle.

Zwyczaj odstraszania dźwiękiem dzwonu okrętowego demonów można odnaleźć w zachowanej do dziś tradycji związanej z „chrztem” każdego nowo zbudowanego statku, należącego do francuskiego armatora Charles Le Borge.

Jednym z elementów ceremonii jest obchód pomieszczeń statku z jednoczesnym biciem w dzwon okrętowy, wierząc, że dźwięk dzwonu skutecznie odstrasza demony i inne potwory morskie.

Szczególną opieką, a nawet rzec można kultem, cieszą się wśród żeglarzy i marynarzy śnieżnobiałe ptaki – albatrosy. Istnieje bowiem wiara, że w ptakach tych zamieszkują dusze zmarłych na morzu marynarzy.

Ulubieńcami marynarzy są także delfiny i to nie tylko z racji ich wesołego usposobienia oraz zalet towarzyskich, gdy płyną wzdłuż i przed statkiem, popisując się przy tym wspaniałymi skokami w wodzie.

Do ulubieńców marynarzy należą też psy i koty. W czasie gdy praktykowałem zawód marynarski na szkolnym żaglowcu „Dar Pomorza” był na pokładzie kot, który nawiasem mówiąc urodził się na „Darze”. Przez dłuższy czas do załogi „Daru” należał też pies „Misiek”. Ciągnął razem z uczniami liny. Uczniowie ubierali „Miśka” w kołnierz marynarski, a „Misiek” stawał razem z uczniami w szeregu na zbiórkach. Przez długie lata był członkiem załogi „Daru”, aż wreszcie ze starości musiał zejść na ląd.

Wielu marynarzy pływało razem ze swoimi ulubionymi czworonogami. Przypomnijmy chociażby psa „NORDA” kapitana Eugeniusza Wasilewskiego. Ja pływając jako kapitan też często zabierałem w rejs moją ukochaną coker spanielkę „KLEO”. Obecnie jednak prawie we wszystkich portach świata, a na pewno w Europie (szczególnie w Anglii i Szwecji), przepisy sanitarne są tak rygorystyczne, że nie sposób zabierać te miłe stworzenia w podróż na statek.

         Niektóre przesądy marynarskie sięgają czasów starożytnych. Kiedyś, przed laty, w epoce żaglowców, gdy marynarz umierał z dala od lądu chowano go w morzu. Wcześniej jednak wkładano mu do ust monetę, która była przeznaczona dla starego „Charona” – przewoźnika na promie, który przewoził duszę zmarłego marynarza na drugą stronę rzeki „Styks”

Pragnę przypomnieć młodszym pokoleniom marynarzy, że mimo wielkiego postępu w technice, elektronice, która szerokim frontem wkroczyła do eksploatacji statku, należy jednak nie zapominać i pielęgnować poszanowanie morskich tradycji i zwyczajów, wypracowanych przez pokolenia Ludzi Morza w Polsce i na świecie. Apeluję: „szanujmy tradycje morskie”.

Kpt. ż. w. Wiktor Czapp

 fot. Marek Czasnojć

Skomentuj artykuł