Portal informacyjny dla polskich marynarzy

Pierwsi szczecińscy piloci

Pierwsze morskie statki do powojennego Szczecina wpłynęły w kwietniu, 1946 roku. Nazywały się Posejdon i Isar. Oba wprowadzali do portu niemieccy piloci: Helmut Kluge i Ernest Plotz. Polskich pilotów wtedy jeszcze w Szczecinie nie było. Na statkach przypłynęli polscy repatrianci i żołnierze z dywizji gen. Maczka. Ale nie wykluczone, że już w czerwcu tamtego roku któryś z polskich pilotów (Antoni Gmitrowicz lub Konstanty Gowor) wprowadził do Szczecina pierwszy statek handlowy. Był to szwedzki motorowiec Ruth, który przypłynął z ładunkiem celulozy. Kolejny statek handlowy przypłynął po polski węgiel. Zabrał go 330 ton. Węgiel ładowano ręcznie koszami, ponieważ polska część portu nie posiadała dźwigów. Były tylko w radzieckiej części portu. Rosjanie całkowicie opuścili port dopiero w następnym roku.

W raporcie dla prezydenta Szczecina, Piotra Zaremby napisano, że w roku 1946, pierwszym roku gospodarki morskiej w Szczecinie, obsłużono w szczecińskim porcie 224 statki, w następnym było ich pięć razy więcej.

Przy rosnącej ilości statków zawijających do Szczecina piloci byli na wagę złota. Brakowało ludzi, którzy wprowadziliby bezpiecznie statki ze Świnoujścia do szczecińskiego portu przez tor wodny, który wówczas był torem przeszkód. Pełno było na nim nie oznakowanych mielizn, zatopionych wraków.

Ktoś w Ministerstwie Żeglugi w Warszawie wpadł na pomysł, by ściągnąć do Szczecina pilotów z Finlandii i Norwegii. Miało przyjechać 10 osób i przygotowano dla nich mieszkania w kamienicy przy ul. Parkowej 2. Okazała kamienica istnieje do dziś i jest nazywana Domem Kapitanów, ponieważ tam po wojnie zamieszkali pierwsi polscy kapitanowie. W Szczecinie zaprotestowano przeciwko obcym pilotom. Andrzej Gebel, pierwszy kapitan szczecińskiego portu ściągnął do Szczecina przedwojennych marynarzy, szyprów, kadetów Marynarki Wojennej. Wielu z nich siedziało z nim w wojennym, obozie w Woldenbergu. Przeszli szkolenia i zostali pilotami

Gdy pojawili się następcy, kapitanowie Gmitrowicz i Gowor wrócili do pływania. Gmitrowicz w ostatni rejs wypłynął, gdy miał 79 lat. Dowodził peżetemowskim masowcem Generał Bem. Pływał bezkolizyjnie i mówiono o nim lucky captain – szczęśliwy kapitan. Konstanty Gowor miał 67 lat, gdy ostatni raz dowodził statkiem. Przed wojną pływał na polskich transatlantykach: Batory, Kościuszko, Piłsudski. W próbny rejs wyprowadzał parowiec Czułym, pierwszy statek zbudowany w Stoczni Szczecińskiej. Długie lata pływał na słynnym Sołdku.

Jednym z pierwszych pilotów i mieszkańcem kamienicy przy Parkowej był Edward Trojanowski, przedwojenny oficer Marynarki Wojennej. Pilotował statki, organizował kursy pilotażu i przez 20 lat kierował szczecińskimi pilotami.

Wielu pierwszych szczecińskich pilotów portowych wywodziło się z absolwentów Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Niestety, pilotaż nie był ich marzeniem stał się koniecznością. Wskutek różnych idiotyzmów tamtej epoki młodzi ludzie po ukończeniu szkoły otrzymywali zakaz pływania. Powody były różne: np. przynależność do Armii Krajowej, posiadanie rodziny za granicą, ziemiańskie pochodzenie, itp. Zostawali uznani za wrogów PRL i nie mogli pływać na morskich statkach. Andrzej Huza działał w AK i prawa pływania nie dostał.

– Dobrze, że chociaż na ten pilotaż pozwolili – mówi. – Zaczynałem zimą 1950 roku. Tor wodny cały czas był usłany wrakami. A do Szczecina oprócz małych powolnych drewnianych szkunerów wchodziły pierwsze dziesięciotysięczniki. Jednak wszyscy najbardziej przeklinaliśmy te małe żaglowo-motorowe stateczki. Widoczność z niewielkiej sterówki była żadna, więc aby coś widzieć, trzeba było stanąć na jej dachu. Czasem stało się tak kilka godzin w deszczu, lodowatym wietrze. Pociechą były słowa naszego wykładowcy ze Szkoły Morskiej kpt. Ledóchowskiego: „Nic się nie martwcie, wszyscy będziecie kapitanami”. I tak się stało, bo większość z nas początkowo odsunięta od pływania, jednak tymi kapitanami została.

Andrzej Huza dyplom kpt.ż.w. otrzymał w 1966 r. Przez wiele lat dowodził statkami PŻM.

Pilotem portowym był też Jan Pruffer. Został nim w 1954 r. Również otrzymał zakaz pływania. Ale z czasem, jak przyznaje, polubił pilotaż statków i wytrzymał w nim aż 16 lat.

-Kiedy ja zaczynałem wraków na torze było już mniej – przyznaje. – Moimi nauczycielami byli jedni z pierwszych szczecińskich pilotów: Stanisław Starzyński, Bogdan Jaskulski, Edward Trojanowski. Wśród ówczesnej kadry pilotów nadal nie było dyplomowanych kapitanów. Pilotażem zajmowali się ludzie po specjalnych kursach, ale z cennym doświadczeniem zdobytym na specyficznym szczecińskim torze wodnym.

W 1955 roku port szczeciński miał już 60 pilotów. W tamtym roku do portu zawinęło pięć tysięcy statków. Przeładowano prawie siedem milionów ton ładunków.

Dziś w szczecińskim pilotażu pracuje około 50 osób. A zgodnie z obowiązującymi przepisami zawód pilota może wykonywać kapitan żeglugi wielkiej z co najmniej 12 –letnią praktyką na statku o tonażu powyżej 3 tys. GT i z doświadczeniem w żegludze międzynarodowej. Siedzibą szczecińskich pilotów jest Stacja Pilotowa, którą sami wybudowali. Piękny, niebiesko-seledynowy budynek w kształcie statku stoi nad samą Odrą.

Krystyna Pohl

fot. Marek Czasnojć

Skomentuj artykuł