w 50. rocznicę otwarcia w Szczecinie Szkoły Rybołówstwa Morskiego odbył się II Zjazd Absolwentów. Uczestniczyło w nim ponad 90 osób. PSRM mieściła się przy Wałach Chrobrego. Od tamtego czasu ten gmach jest siedzibą morskiej uczelni, która w ciągu pół wieku kilkakrotnie zmieniała nazwę. Od 2004 roku jest Akademią Morską.
Po likwidacji w 1953 roku Państwowej Szkoły Morskiej (tej, która mieściła się przy al. Piastów) w Szczecinie przez 9 lat nie istniało szkolnictwo morskie. Ale rozwijająca się dynamicznie flota połowowa i handlowa wymagała doświadczonych rybaków, marynarzy, oficerów. O reaktywację morskiego szkolnictwa w Szczecinie bardzo zabiegały ówczesne władze miasta i armatorzy.
Na pamiątkę powołania do życia morskiej szkoły, jej ówcześni słuchacze w 1962 roku posadzili przed budynkiem przy Wałach Chrobrego kilka świerków. Stoją do dziś. Do dziś, na skwerku za uczelnią stoi kamienna rzeźba rybaka.
– Ofiarowało ją szkole ówczesne Zjednoczenie Gospodarki Rybnej – przypomina kpt. Zbigniew Niciak, absolwent PSM w 1968 roku. Przez wiele lat łowił ryby na wszystkich łowiskach świata. Pracował na trawlerach armatorów krajowych i zagranicznych.
Utworzona w 1962 roku Szkoła Rybołówstwa Morskiego, od następnego roku Państwowa Szkoła Rybołówstwa Morskiego, istniała do 1967 roku. W tym czasie, czyli przez pół dekady, wyszkoliła ponad 1300 osób. Od samego początku do słuchaczy przylgnęło określenie „śledziołapy”, a oni o swojej szkole zawsze mówili krótko „rybałka”. I tak zostało.
Szkoła była skoszarowana, pod jednym dachem znajdował się internat i sale wykładowe, a wyjścia do miasta były ograniczone. O samowolnym opuszczeniu szkoły nie było mowy. Obowiązywało noszenie mundurów.
– Z mundurów nawet byliśmy dumni, ale wcale nam się nie podobała wojskowa dyscyplina, codzienna pobudka o szóstej rano, apele poranne i wieczorne, staranne ścielenie łóżek, no i te ograniczone wyjścia – wylicza kpt. Anatol Magdziak, absolwent PSRM w 1967 roku. – W dodatku trzeba było na nie zasłużyć. Najbardziej dotkliwą karą było „bw”, czyli bez wyjścia. Dziś młodzież to wszystko określiłaby krótko – „masakra”. Tak samo powiedzieliby zapewne o naszych praktykach, czyli wielomiesięcznych rejsach na trawlerach, bez zawijania do portów.
Absolwenci PSRM znajdowali zatrudnienie na trawlerach i bazach przetwórczych należących do przedsiębiorstw połowowych: Gryf w Szczecinie, Odra w Świnoujściu, Dalmor w Gdyni. Dziś już te firmy nie istnieją.
– Rybołówstwo dalekomorskie było branżą jednego pokolenia – mówi z goryczą kpt. Magdziak. – Byliśmy świadkami jego wielkiego rozwoju, łowiliśmy na wszystkich łowiskach świata, odkrywaliśmy nowe akweny połowowe, nowe techniki połowów i obróbki ryb. I byliśmy świadkami dramatycznego upadku rybołówstwa w latach 90. Nie mieliśmy komu przekazać naszej wiedzy i doświadczeń. Za życia staliśmy się historią. Pozostały nam tylko wspomnienia.
Właśnie ta potrzeba wspólnych wspomnień, podtrzymywania więzi przyczyniła się do powołania już w 1995 roku Stowarzyszenia Absolwentów Państwowej Szkoły Rybołówstwa Morskiego. A w kwietniu 2003 roku odbył się w Szczecinie pierwszy zjazd „śledziołapów”. Jego pomysłodawcą był Stanisław Machay, absolwent z roku 1967. Przyjechali z całej Polski i różnych zakątków świata. Wielu widziało się po raz pierwszy od ukończenia szkoły. Było sporo śmiechu i wzruszeń.– Dobrze, że mieliśmy w klapach imienne plakietki, bo bez nich trudno byłoby się rozpoznać – mówił jeden z uczestników. – Zapamiętaliśmy chłopaków a widzieliśmy dojrzałych facetów siwych, pobrużdżonych i poszerzonych. Ale w kolumnie marszowej przeszliśmy dziarsko jak za dawnych lat. A potem na pamiątkę zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie na tle Wałów Chrobrego.
Teraz odbył się zjazd drugi i zrobiono podobne zdjęcie. Z rozpoznaniem już nie było problemów, ale podobnie jak poprzednio nie mogli się nagadać, nie brakowało wspomnień, wzruszeń. Na spotkanie zaprosili prof. kpt. Aleksandra Walczaka ( w latach późniejszych wieloletniego rektora WSM). Zgotowali mu owację na stojąco. Gromkim głosem zaśpiewali „Sto lat”.
– Był kierownikiem Wydziału Nawigacyjno –Połowowego a potem dziekanem, wspaniały człowiek – wyjaśniają. – Był wymagający i ludzki zarazem. Do niego można było przyjść ze wszystkim. Zawsze miał czas, by wysłuchać, doradzić. Kochaliśmy go jak ojca.
Ciekawie potoczyły się losy absolwentów „rybałki”. Zahartowani w szkole, ukształtowani przez wspaniałych wykładowców i opiekunów nieźle radzili sobie i na morzu, i na lądzie. Sporo osób zeszło ze statków w czasie stanu wojennego. Zostali w obcych portach, zaczynali od nowa, w różny sposób ściągali rodziny. Po likwidacji polskiej floty połowowej wielu „śledziołapów” znalazło zatrudnienie u zagranicznych armatorów. Część osób pokończyła inne fakultety. Zostali architektami, lekarzami, ekonomistami, handlowcami. Prowadzili i prowadzą różne firmy. Paru kolegów zostało nawigatorami i pilotami samolotów.
– Szkoła nauczyła nas dyscypliny, odpowiedzialności i zaradności życiowej – mówi Mirosław Szafko, który od 1992 roku jest pilotem w PLL LOT a do lotnictwa trafił w roku 1973. Dowodził Boeingiem 737 a obecnie jest kapitanem Embraera 170/195.
– Pierwsza grupa, około 10 marynarzy, z morza do lotnictwa przeniosła się w 1972 roku. W PLL LOT przybywało samolotów dalekiego zasięgu, potrzebni byli nawigatorzy i radiooperatorzy. Absolwenci szkół morskich doskonale sobie radzili. Kilka osób zostało kapitanami, m.in. Wojciech Kosicki, Piotr Rozwadowski.
Trzy dni po spotkaniu w Szczecinie, kapitan Mirosław Szafko miał kolejny lot rejsowy. Tym razem poleciał do Paryża, oczywiście jako kapitan Embraera.
Krystyna Pohl