Wypadki morskie to nie tylko groźne zderzenia, wejścia na mieliznę, pożary. Czasami są to drobne incydenty, które jednak mają dla ich uczestników tragiczne skutki. Zazwyczaj prozaiczne są również przyczyny i okoliczności takich zdarzeń: nieuwaga, pośpiech, roztargnienie, a czasem wręcz bezmyślność i brak wyobraźni.
Wymiana żarówki i włączenie radaru
Na jednym z polskich statków I oficer dostrzegł, że nie świeci żarówka światła nawigacyjnego (topowego) na maszcie rufowym. Zgłosił to podczas śniadania elektrykowi, który około godz. 9.00 przystąpił do wymiany żarówki. Na maszcie rufowym znajdowały się również anteny radarowe. Przed wejściem na maszt elektryk zgłosił przebywającemu na mostku kapitanowi, że będzie musiał wyłączyć radar. Kapitan odpowiedział: „dobrze, niech pan wyłączy”. Podczas tej rozmowy elektryka z kapitanem, prowadzonej w pobliżu drzwi na prawe skrzydło mostku, pełniący wachtę III oficer znajdował za stołem nawigacyjnym. Po wyłączeniu radaru elektryk udał się na maszt (bez kasku!), natomiast kapitan wyszedł na prawe skrzydło.
Po chwili III oficer podszedł do radaru i zauważył, że jest wyłączony. Nie pytając nikogo o przyczyny tego stanu rzeczy włączył go. Wówczas obracająca się antena radaru uderzyła elektryka w klatkę piersiową. Uchwycił się on tej anteny, ale nie zdołał się jej utrzymać i został wyrzucony z pomostu masztu na pokład pelengowy. Upadek nastąpił z wysokości około 8 metrów. Elektryk doznał urazu kręgosłupa, kończyn dolnych, klatki piersiowej i głowy. Leczenie trwało prawie rok! I tak poszkodowany powinien mówić o dużym szczęściu, bo ten wypadek mógł zakończyć się tragicznie.
III oficer, który włączył radar, nie słyszał rozmowy kapitana z elektrykiem i nie wiedział, że ten ostatni wszedł na maszt. Kto zatem ponosi winę za wypadek? Elektryk wyłączając radar powinien był powiadomić nie tylko kapitana, ale i oficera wachtowego, że wchodzi na maszt. Najbezpieczniejsze byłoby jednak umieszczenie przy włączniku radaru kartki z napisem „NIE WŁĄCZAĆ”, albo „NIE WŁACZAĆ, ELEKTRYK NA MASZCIE!”. Gdyby III oficer taką kartkę zobaczył, to z pewnością radaru by nie włączył. Kapitan również nie wykazał się roztropnością. Wystarczyło ostrzec: „Trzeci, niech pan w żadnym razie nie włącza radaru, elektryk idzie na maszt”. Istniała wreszcie trzecia możliwość – elektryk mógł przed wejściem na maszt wyłączyć bezpiecznik zasilania i wówczas radaru nie dałoby się włączyć. W minimalnym stopniu do wypadku przyczynił się również III oficer. Gdy zauważył, że radar jest wyłączony, a przed chwilą jeszcze z niego korzystał, powinien był zapytać kapitana, czy to on wyłączył radar i dlaczego. Wówczas dowiedziałby się, że radaru nie wolno włączać.
Wymiana halogenów i włączenie oświetlenia
Podobny wypadek zdarzył się na innym statku, lecz na szczęście skutki były mniej groźne. Ekipa serwisowa prowadziła w polskim porcie wymianę halogenów oświetlenia pokładowego (tzw. naświetlaczy) umieszczonych na platformie masztu dziobowego. Przed przystąpieniem do tych czynności pracownicy tej ekipy nie zwrócili się do elektryka, oficera wachtowego ani kapitana o odcięcie zasilania 220 V. Nie umieścili też na pulpicie na mostku, gdzie znajdował się wyłącznik, stosownej informacji i ostrzeżenia. O godz. 20.00 na statek powrócił III oficer i po objęciu służby udał się na mostek, aby włączyć oświetlenie pokładowe w związku z zapadającym zmierzchem. Kiedy przekręcił wyłącznik, pracujący na maszcie jeden z pracowników ekipy doznał porażeniem prądem od kabla zasilającego halogen, który to kabel właśnie mocował. Na szczęście skończyło się na silnym skurczu mięśni i chwilowym szoku. Pracownik ten miał buty na gumowej podeszwie i w chwili włączenia prądu nie dotykał drugą ręką żadnych metalowych elementów statku. On też miał dużo szczęścia, bo gdyby nastąpił przepływ prądu elektrycznego przez całe ciało, skutek mógłby być nawet śmiertelny.
Oczywiste jest, że ekipa serwisowa wykazała się niefrasobliwością i brakiem wyobraźni. Należało na mostku umieścić stosowną informację przy wyłączniku oraz wyłączyć bezpiecznik zasilający halogeny. Czy jednak załoga jest zupełnie bez winy?
Pełniący wcześniej służbę I oficer wiedział doskonale, że ludzie pracują na maszcie dziobowym przy halogenach. Nie wykazał on jednak żadnej inicjatywy, nie sprawdził, czy zasilanie zostało wyłączone, nie spytał o to elektryka. Kiedy przekazywał służbę III oficerowi, również nie wspominał ani słowem o pracach na maszcie, a przecież nie tak trudno było przewidzieć, że jego zmiennik wkrótce będzie chciał włączyć oświetlenie pokładowe, bo robiło się już ciemno, zbliżał się wieczór. Znowu zabrakło przezorności i wyobraźni. Z kolei III oficer (jak sam przyznał) wiedział, że na maszcie będą wymieniane naświetlacze, ale kiedy poszedł na mostek, po prostu o tym zapomniał. Włączając oświetlenie pokładowe nie spojrzał przez okna na pokład i w ogóle nie zwrócił uwagi na maszt dziobowy.
Niezabezpieczony właz do zbiornika
Na jednym ze statków podczas remontu stoczniowego pracownicy stoczni odkręcili i zdjęli pokrywę włazu do zbiornika szczytowego, znajdującą się na pokładzie głównym. Otwór włazu nie został w żaden sposób zabezpieczony, zaś pokrywa o kształcie elipsy leżała obok niego. Na domiar złego obszar pokładu w pobliżu zbiornika był bardzo słabo oświetlony ze względu na przepalenie jednego z halogenów i zasłonięcie ustawionymi w pobliżu butlami spawalniczymi. Stoczniowcy około godz. 22.00 przerwali pracę i zeszli ze statku, pozostawiając otwarty zbiornik. Wkrótce po tym na pokład udał się st. marynarz. Idąc w kierunku dziobu nie zauważył otwartego włazu i wpadł do niego. Na szczęcie zdążył uchwycić się pokładu i nie znalazł się w zbiorniku, ale mimo to doznał poważnych urazów. Ten wypadek również mógł zakończyć się tragicznie.
Przyczyną wypadku był oczywiście niezabezpieczony właz i nieoświetlony pokład. Pracownicy stoczni wykazali się daleko posuniętą lekkomyślnością, oddalając się od miejsca pracy i czyniąc nic, by zapobiec wypadkowi. Wystarczyło choćby położyć zdjętą pokrywę nad włazem, a nie pozostawiać ją obok. Warto jednak wskazać, że również na oficerze pełniącym służbę ciąży obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa na pokładzie.
Jerzy Bitner
fot. Marek Czasnojć